Słonecznik i kamienie – opowieść upalna.

Kamienie nie czują zieleni, zwartą i stanowczą wspólnotą odgradzają się od wszelkich zapachów zieloności i życia. Dla kamieni zieleń jest zbyt miękka, a one lubią być twarde i szare. Słońce im nie dokucza, a nawet pomaga, wiedzą, że im lepiej nagrzeją się od słonecznych promieni, tym bardziej staną się niedostępne, na takim gorącym podłożu żadne żyjątko nie zaryzykuje choćby chwilowego przystanku, bo usmaży się szybko jak na patelni. Deszcz też kamieniom nie przeszkadza, choć jest mniej pożądany, sprzyja wykluwaniu stworzeń lubiących prześlizgiwać się po gładkich, kamiennych powierzchniach, a kamienie, choć nie mają łaskotek, dziwnie czują się z czymś mokrym i lepkim na sobie.

Czasem kamienie okażą chwilową życzliwość jakiejś zabłąkanej mrówce czy innemu robaczkowi, ale bez żadnego sentymentu, szybko twardnieją i robią się szorstkie, po prostu cenią tylko swoje towarzystwo.

Jakże zdziwiły się kamienie, kiedy pewnego dnia między nimi wyrósł słonecznik. Nie był specjalnie dorodny, raczej karłowaty, a nawet cherlawy, ale dość szybko rozgałęził się korzeniami i ochoczo wypuścił kilka zielonych odnóg zakończonych pąkami. Niewiadomo było, skąd się wziął i dlaczego akurat między kamieniami, a co najbardziej zagadkowe dla kamieni, wcale nie była to chwilowa wizyta. Nieproszony gość rozparł się wygodnie i rósł, powoli, ale skutecznie do góry, na boki. Kamienie zapobiegawczo ścisnęły się, żeby intruza pozbawić oddechu, ale zrozumiały, że zadziałały za późno. Słonecznik nie poszedł precz, ale na przekór twardości i szorstkiej szarości, zaczął wypuszczać jeszcze więcej odnóg, a każda kończyła się kwiatem wyglądającym chciwie słońca. Tego było za wiele. Kamienie groźnie zasyczały: - On jeszcze nie wie, co go czeka, długo tu nie pociągnie, wyrósł w pełniutkim słońcu, zobaczycie, blask go wypali, a my zgnieciemy mu korzenie. Nie dostanie się do wody.

Niech się męczy, skoro wszedł tu nieproszony!

Ale słonecznik wcale nie odczuł niegościnnego chłodu kamieni, zachichotał tylko dyskretnie pod żółtym okwiatem, nie bał się niczego, od pierwszego spojrzenia kochał słońce, a korzenie miał silne i głębokie. Wiedział, że ani kamienie ani słońce nie zrobią mu krzywdy. Zaczął się ciekawie rozglądać dookoła i odkrył, że jest jedynym kwiatem w tej okolicy.

A była to okolica zupełnie niesprzyjająca zieleni i życiu. Skrawek ziemi pokryty kamieniami sąsiadował z bazą transportową, przystanią samochodów ciężarowych. Sterane molochy cały dzień zasuwały na okrągło, a wieczorem zjeżdżały na bazę zmordowane i pokryte kurzem wielu dróg, zasypiały ciężkim snem, chrapiąc otwartymi paszczami naczep, a ich jedynym marzeniem było rozkraczyć się znienacka na drodze niczym krowy obojętne na stek przekleństw i rozpacz.

Z drugiej strony tyrające całymi dniami olbrzymy mogły liczyć na odpoczynek, od czasu do czasu. Na bazie znajdował się warsztat, dochodzące stamtąd zapachy smarów oraz benzyny świdrujące nozdrza mieszały się ze sobą, wdychał je siłą rzeczy i słonecznik, ale wcale mu one nie przeszkadzały, wprost przeciwnie, traktował je jak swoje. Powoli przywykł do piekącego słońca, huku i warkotu, kamiennego nabzdyczenia. Wkrótce wzbudził rychłe zainteresowanie ludzi kręcących się po bazie. Był najwyższy czas, upał dawał się we wszystkim we znaki, nawet ciężarówki jeździły wolniej i bardziej sennie, słonecznikowi zachciało się pić jak nigdy, jego korzenie nie wymacały ani śladu wody, skwar stał się wyjątkowo nienośny, kamienie zrobiły się okrutne ciasne i słonecznik pierwszy raz swym krótkim życiu poczuł nerwowy niepokój. Ale trwało to zaledwie chwilę, jakiś człowiek podszedł z konewką i napoił go uczciwie, kamienie prychnęły rozczarowane i obraziły się, a słonecznik poczuł się szczęśliwy. Miał powody do zadowolenia. Nie był sam, a kamienną nieżyczliwością zupełnie się nie przejmował. Podrósł i wypuścił kolejne kwiaty.

 

Ściany bazy tworzyły cień tak pożądany przed upałem, czasem zapędzały się tam ptaki. Zainteresowały się słonecznikiem, a on nimi. Kiedy pytał je, skąd się wzięły, zaśpiewały, że przyleciały z niedalekich ogrodów działkowych. Były to młode szpaki urodzone tego lata, jeszcze niedoświadczone życiem i ciekawe wszystkiego. Zaśpiewały mu o drzewach, trawie, kwiatach, ale przede wszystkim o wysokich, dorodnych słonecznikach rosnących niedaleko, ich grubych jak ludzkie ramię łodygach i kwiatach jak talerze. – Ty też jesteś pewnie z tych ogrodów, ale wiatr przez przypadek rzucił Cię tutaj na te kamienie, gdzie wkrótce zginiesz, poproś wiatr, a może przeniesie Cię z powrotem do ogrodów, tam gdzie inne słoneczniki – śpiewały ptaki. Kiedy odleciały, słonecznik posmutniał, nagle poczuł się samotny i nie na miejscu, wyrósł w stercie kamieni, które wcale go nie chciały. Smrody z warsztatu uderzyły go w płatki, a widok starych ciężarówek napełnił obrzydzeniem. Zatęsknił za ogrodem, zielenią, drzewami, choć nawet nie wiedział, jak one wyglądają, chciał rosnąć pomiędzy innymi słonecznikami. Zwiesił głowę, a kamienie milczały.

Pod wieczór powiał wiatr i wtedy słonecznik poprosił go, żeby przeniósł go tam, gdzie rosną inne słoneczniki, w zieleń. Wiatr zaśmiał się: - Myślisz, że tam ci będzie lepiej, może nie jesteś tak wysoki jak one, ale masz dużo kwiatów i wciąż rośniesz, czy wyrósłbyś taki okazały, gdyby ci było źle. Kamienie może i są szorstkie, ale i one z czasem łagodnieją. Tu jest twój dom i nie jesteś sam. Nie martw się, jesteś obrazem słońca, spojrzyj w przyszłość z nadzieją, a kto wie, co ona przyniesie – odparł wiatr. Ledwo wiatr skończył, a pojawił się człowiek od konewki i znowu obficie podlał słonecznika. Słonecznik poczuł się trochę lepiej, spojrzał w dół, kamienie milczały, ale zrobiły się trochę cieplejsze i jakby mniej ciasne. A może to słonecznik rozluźnił się i uspokoił. Po chwili zasnął, sen miał spokojny, śniło mu się, że za rok obok niego wyrosły kolejne słoneczniki, a kamienie nie posiadały się ze zdziwienia, ale co miały innego robić…

Słonecznik z tej historii istnieje naprawdę, podobno słoneczniki lubią żyzną glebę, ale ten trochę prześmieszny i karłowaty osobnik wyrósł na stercie żwiru, na bazie firmy handlującej gazem. Ma się całkiem dobrze, zwłaszcza, że systematycznie dostaje porcję wody. Niedaleko są ogródki działkowe, więc może rzeczywiście przeniósł go wiatr. Na razie postanowiłam zebrać z niego nasiona, może polubi również zielony teren, choć ziemia tam wcale nie żyzna, a raczej kamienista. Ogrody działkowe powstały na hałdach, więc życie rozkwitające na kamieniach też nie powinno być rzeczą dziwną.

Post navigation