Bratkowe Królestwo i Czarny Mróz – czyli fiołki ogrodowe w baśniowym kostiumie.

Tym razem wymyśliłam kwiatową opowieść, której bohaterem stanie się popularny w naszych ogródkach bratek zwany fiołkiem ogrodowym ( po łac. viola wittrockiana ). W tym przypadku jednak magiczne wątki poprzedzę poważnymi przemyśleniami na temat natury naszego wdzięcznego bratka. Lubię wplatać baśniowe refleksje w moje teksty dotyczące kwiatów , bo kwiaty działają na mnie magicznie, pobudzając do sięgania w głąb wyobraźni, tam, gdzie słońce nakrywa się kołderką z chmury, a księżyc przybiera rozmaite kształty. Powiedzmy, że moja opowieść o bratku będzie mieszkanką refleksji oraz motywów baśniowych zaprawionych kwiatową esencją.

 

Najpierw wyjaśnię, dlaczego piszę o bratku, przede wszystkim z takiego powodu, że jego pora kwitnienia powoli się kończy, a ja, jak zwykle jestem spóźniona w opowieściach tyczących się kwiatów. Pewne rzeczy za oknem ( pomimo kaprysów pogodowych ) dzieją się za szybko, a ja zwyczajnie nie wyrabiam się. W szkółkach ogrodowych bratki wyszły ze sprzedaży jeszcze w kwietniu, a w ich miejsce pojawiły się licznie byliny i roczniaki. Ale bratki ciągle są obecne na ogródkach, jeszcze kwitną na rabatach, w balkonowych i tarasowych doniczkach, wiele z nich szczęśliwie przezimowało, przetrwało wiosenne mrozy, i sprytnie rozsiało się po trawie...

 

Poza tym zwyczajnie lubię bratki. Na mojej działce tworzę ( niechcący ) istne bratkowe królestwa przy kwiatowej współpracy rzecz jasna, czyli wygląda to tak - ja sadzę bratki na rabatkach, w sąsiedztwie z różanecznikiem czy mikołajkiem, obok juki czy trawy ozdobnej, i w doniczkach wiszących i stojących, a one wędrują sobie dalej. Fiołki ogrodowe są  roślinami dwuletnimi, ale przeczytałam, że z czasem lubią dziczeć i wysiewać się w różne miejsca, zwłaszcza te odmiany o drobnych, wielobarwnych kwiatach, więc zapewne na mojej działce zachodzi tego rodzaju proces dziczenia, który mi osobiście odpowiada, bo bratki o różnych kolorach wyskakują mi w rozmaitych miejscach, gdzie wcześniej ich nie widziałam. Może to też taki rodzaj ich przetrwania. Przyznaję, że takowe praktyki niezmiernie mnie cieszą, bo dzięki temu bratki pojawiają się tam, gdzie zupełnie się ich nie spodziewam.

Do tego stopnia lubię fiołki ogrodowe, że wybrałam je jesienią zamiast pietruszki na grządkę ziołową, sadząc sobie odmiany zimujące, które szczęśliwe przetrwały zimowe i wczesnowiosenne chłody. Nasiona pietruszki przeznaczyłam do uprawy domowej.

Moimi ulubieńcami są bratki o drobnych kwiatach, i mieszanych kolorach, ale te przypominające motyle, także są piękne, zwłaszcza żółte z czarnym okiem albo niebieskie z żółtą plamką. Moje braciaszki pojawiają się wszędzie i mam trawę upstrzoną całą gamą kolorów, aż żal ją kosić.

 

A teraz pora na baśń, której bohaterami będą i bratki o drobnych kwiatuszkach i te okazałe, połączę je z zimnymi ogrodnikami i zimną Zośką. W tym roku, co wszyscy zauważyli, zimna Zośka była nietypowa, jak i Ogrodnicy, bo bez przymrozków, a może tylko przyszła miesiąc wcześniej, w wyjątkowo mroźnym kwietniu.

 

Całkiem niedawno temu, za kilkoma lasami, górami, a może zupełnie blisko, żyło sobie Bratkowe Królestwo. Jakaż to była kolorowa i radosna kraina, bratki kwitły wszędzie, pod rozłożystymi owocowymi drzewami, w sąsiedztwie ozdobnych krzewów oraz traw, huśtały się w okazałych donicach pod dachem altany, a nawet pyszniły na pieńkach pozostawionych po starych drzewach. Bratkowe Królestwo było bardzo tolerancyjne, bowiem fiołki rosły w dobrej komitywie między stokrotkami, trawami ozdobnymi, obok okazałych, biało kwitnących różaneczników, dwukolorowych juk czy hortensji, w towarzystwie szałwii ogrodowych, barwinków czy żurawek, bylin bądź rocznych kwiatuszków. Bratkowe Królestwo miało swoich kwiatowych władców. Na czele stał największy bratek , o kwiatach żółtych z brązowymi okami, straszny gaduła, toczył ożywione dysputy z motylami, trzmielami oraz pszczołami, ( nie wszystkie miały na to czas ) które znosiły mu różne nowinki ze świata, on sam wyglądał niczym motyl. Nazwiemy go Władcą Motyle Skrzydło. Jego żoną była urocza Dama Bratkowa o dużych niebieskich płatkach i złotych oczach – Błękitna Królowa Złote Oko, jak ją nazywało otoczenie. Władca Motyle Skrzydło wraz z Błękitną Królową Złote Oko władali królestwem posadowieni w okrągłej donicy na tarasie Altany – Zamku, w otoczeniu najbliższego dworu - żółtych bratków z brązowymi plamkami. Pozostali dworzanie – bratki dwukolorowe ( fioletowo-żółte i fioletowo-białe ) kołysały się w wiszących doniczkach pod dachem, byli też zwiadowcy oraz strażnicy –  o żółtych i bordowo-żółtych kwiatach. Oni swoją siedzibę mieli na pieńku starej jabłonki, stamtąd  czuwali nad otoczeniem, wyłapywali niepokojące sygnały ze słońca, deszczu i powietrza, sprawdzali wieści od owadów i  ptaków, wsłuchiwali się w fale wiatru. Pozostałe bratki nie odgrywały w królestwie większej roli, po prostu rosnąc w różnych miejscach stanowiły część kolorowej bajecznej społeczności. W królestwie fiołkowym kolory odgrywały decydujące znaczenie, im kwiatek był barwniejszy, tym bardziej czuł się pewny siebie, tym szybciej zwracał uwagę, zwłaszcza płci przeciwnej, chętniej zawierał znajomości z innymi kwiatami, plotkował z owadami. Ale nie wszyscy w Bratkowym Królestwie byli zadowoleni.

 

Pewien malutki, kolorowy bratek o imieniu Błękitek wcale nie czuł się szczęśliwy. Przede wszystkim chciał być żółty albo bordowo-żółty, wtedy stałby się bliskim dworzaninem lub strażnikiem, gdyby był biały, albo biały z fioletem, żyłby również w sąsiedztwie dworu. Miał co prawda kilka kolorów, ale zdecydowanie za mało żółtego, był bardziej błękitny, poza tym niskiego wzrostu i prześladował go pech. Błękitek nie mógł sobie wybrać dobrego miejsca. Zaczęło się od tego, że wpierw wyrósł tam, gdzie rosła ciemna trawa i wysoki rozmaryn, miejsce mu się nie podobało, bo niczego nie widział, zaplątany w trawę oraz w rozmaryn. Krzak go szturchał, a trawa zakochała się w nim i trzymała mocno swoimi ciemnymi palcami, aż Błękitkowi brakowało tchu, no...wyraźnie nie urodził się do przytulania. Postanowił zmienić miejsce, odrósł ponownie. Trafił między Starca oraz Stokrotki, i choć taki kolorowy, poczuł, że znów źle wybrał. - Gdzie żeś to kawaler wlazł – mamrotał Starzec - nie widziałeś panie młody, że tu ciasno, sam się ledwo mieszczę, przeklęte stokrotki rozpychają się,  jak mogą. Widzisz chłopcze, co za ciasnota. Idź no pan gdzie indziej, radzę, dobrodzieju – mruczał Starzec. Stokrotki mu wtórowały – Nie dość, że ten stary maruda uprzykrza życie ględzeniem, to jeszcze bratka nam trzeba. - Ładniutki – gwizdnęła Panna Stokrotkowa. - Nie, nie – syknął Stokrotkowy Kawaler – Nie ma miejsca. Błękitek nic się nie odezwał, biedak zakrzyczany tęsknił w milczeniu za większą przestrzenią, czuł się źle i postanowił, że następnym razem powędruje jeszcze dalej, aż znajdzie lepsze miejsce, a może zostanie strażnikiem na jabłonce. - Przeniesiesz mnie za te czerwone krzewy? – wypytywał na przemian wiatr i ptaka, ale ani jeden ani drugi zbyt zajęci sobą nie znaleźli dla niego czasu.

 

Tymczasem pewnego słonecznego poranka strażnicy bratkowi przynieśli okropną wieść -  nagłą i straszną wiadomość o Czarnym Mrozie. I całe Bratkowe Królestwo ogarnął strach przed Czarnym Mrozem, ten bowiem miał nadejść lada dzień. Raz w roku Bratkowe Królestwo nawiedzał Czarny Mróz – wróg wszelkich barw, pojawiał się znienacka, zjawiał się pod postacią czarnej fali, choć zdaniem niektórych zielonych plotkarzy Czarny Mróz potrafił przybierać przeróżne kształty, jedne kwiaty zarzekały się, że ma postać ogromnej czarnej kropli, inne widziały jego ohydne macki, a starowinki cyprysy utrzymywały, że może mieć wygląd tych przerażających ludzkich narzędzi, które jednym ciosem obalają zdrowe drzewo albo ciach - ścinają gałąź, jak nożyce elektryczne z czarnymi zębiskami - ciach i nie ma gałęzi. Ważne, że wszystko, czego czarna fala dotknęła, traciło kolor. Liście, kwiaty wyglądały jak posmarowane smołą, niektóre ginęły bezpowrotnie. Zadrżała Paproć, bo jeszcze pamiętała okrutny dotyk Czarnego Mrozu, kulił się Orzech, którego Czarny Mróz kilka lat temu złapał za liście, i zostawił je poranione i wymalowane na czarno, bały się kwiaty, zwłaszcza te, które pod wpływem słońca świeżo wyszły z ziemi. - Dotyk Mrozu jest okropny, trwa tylko sekundę, ale to sekunda bólu, najpierw czujesz lodowaty chłód, a potem parzący ogień – opowiadał Orzech, który do tej pory pamiętał spotkanie z Czarnym Mrozem. Płakały co mniejsze bratki na samo wyobrażenie bolącego prztyka, tak mocnego, że aż zakręci w nosie.  Zasmuciła się Królowa o złotych oczach i nawet jej ulubieniec – Cytrynowy Motylek nie mógł jej rozweselić. Król Motyle Skrzydło, nie mogąc znieść smutku swej Żony i ogólnego nastroju zwołał naradę kwiatową, której celem stało się ustalenie sposobów ochrony przed Czarnym Mrozem. Ale kwiaty nie mają głów do poważnych rozmów, planów czy ustaleń, kwiaty potrafią tylko pachnieć, wabić owady i rozmawiać o błahych sprawach. Niczego nie wymyślono, co jeszcze pogłębiło i tak podły nastrój panujący w Bratkowym Królestwie. - Czarny Mróz nachodzi nas od zawsze, zjawia się na chwilę i znika. Na kogo wypadnie, na tego bęc. Ktoś musi ucierpieć, trudno – zawyrokował Floks - Pocieszające jest to, że Czarny Mróz wybiera różne kwiaty i nigdy się nie powtarza – przypomniała Róża, ale cichutko, bo dopiero wypuszczała listki. - Więc zostaje nam czekać, kogo trafi tym razem Czarny Mróz – zasępiła się Królowa Złote Oko. Wtem znienacka odezwał się Błękitek. - Ja stawię czoło Czarnemu Mrozowi! Wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem i śmiali się tak, że gdyby mieli brzuchy, najprawdopodobniej rozbolałyby ich od śmiechu. Ale Król rozumiał powagę sytuacji i surowym spojrzeniem nakazał ciszę. - Jak chcesz to zrobić młodzieńcze? - łagodnie zapytał. - Czarny Mróz nikogo nie słucha. Pojawia się i znika, a tym, którzy stanęli na jego drodze zostaje czarna rozpacz, bo wychodzą z tego spotkania  poranieni, albo muszą zniknąć na zawsze. W Bratkowym Królestwie nie ma miejsca dla czerni. - Wiem, co muszę zrobić Królu i zachowam to dla siebie. Proszę tylko, by strażnicy ostrzegli mnie, kiedy poczują jego obecność – odparł stanowczo Błękitek. - Przemyślałeś to chłopcze? – zapytał jeszcze władca, szkoda mu było tego wdzięcznego bratka z małą żółtą plamką. ( Może powinienem go zrobić moim dworzaninem, nie mam dworzan o takim kolorze – pomyślał, ale szybko przegnał te myśli ) - Wiele razy i jestem gotów – odparł Błękitek. Bał się okrutnie, ale trzymał się swego ukrytego marzenia o lepszym miejscu, byle tylko wytrzymać lodowaty oddech i dotyk, a potem niech się dzieje, co ma być. - Niech tak będzie – skwitował władca. - Żal Błękitka. Jest taki ładny – westchnęły Panny Stokrotkowe, ale ich Kawalerowie bynajmniej nie pałali smutkiem.

Kiedy wczesnym rankiem zjawił się Czarny Mróz, całe Bratkowe Królestwo spało ( zwiadowcy również dziwnym trafem ). Lodowaty oddech oraz czarna ręka pobiegły w stronę róży czerwonej, nieszczęsna poczuła chłód i wrzasnęła przeraźliwie, ale łapsko Czarnego Mrozu zatrzymało się na Błękitku, który zawołał z ulgą. - Ledwo zdążyłem...

Kiedy Bratkowe Królestwo ocknęło się na dobre po Czarnym Mrozie i naszym Błękitku nie było śladu. Wszyscy wysłuchali relacji Róży, choć bardzo chaotycznej, bo biedaczka była cała roztrzęsiona i ciągle liczyła swoje małe pączki, czy któryś nie zamarzł. - Już miał mnie złapać za gardło, ale ten malutki bratek mnie zasłonił, coś zagadał do Czarnego Mroza, Mróz stanął, przyjrzał mu się, coś odpowiedział i obydwaj zniknęli – szlochała biedaczka. - Ale co słyszałaś? – dociekała Królowa Złote Oko. - Nie wiem, tak się przeraziłam, jeszcze mam gęsią skórkę. Nie męczcie mnie, błagam, obym tylko zakwitła – biadała Róża. - Ofiara się dokonała – oznajmił uroczyście srebrny jałowiec. - Prawda – przytaknął Król Motyle Skrzydło. Wtedy Bratkowe Królestwo poczuło nieopisaną ulgę. Król – Motyle Skrzydło pamiętał o poświęceniu malutkiego Błękitka, uczczono naszego bohatera minutą ciszy, a Król pośmiertnie przyjął go w poczet dworzan, ale kwiaty nie smucą się długo, w Bratkowym Królestwie żałoba musiała ustąpić miejsca przed radością, bo też było się czym cieszyć – wiosna w pełni, pora wzrostu i kwitnienia, wkrótce zapomniano o Błękitku, tyle kwiatów rośnie w Bratkowym Królestwie, a ile ich jeszcze przybędzie...

 

Minął kolejny rok i znów w strachu oczekiwano przybycia Czarnego Mrozu, jakież jednak zapadło zdziwienie, większe niż całe Bratkowe Królestwo, kiedy pewnego wiosennego ranka miast czarnej fali znienacka zjawił się Błękitek, trochę inny, bez żółtej plamki, a z czarną kreską w to miejsce, i nie przybył sam, a wraz z nim pojawiły się inne podobne mu malutkie fiołki. Do tego wyrósł obok Czerwonej Róży. ( tej jeszcze w listkowych pączkach ) - Władco, to chyba nasz Błękitek – zauważyła niepewnie Róża. – Błękitku – zawołał Król – To ty? - We własnej osobie Wasza Wysokość – odparł dziarsko Błękitek. – A oni? – wskazał Król malutkie kwiatuszki. - A to moi nowi bracia, żebym nie był sam. Prezent od Czarnego Mrozu – przyznał Błękitek. - Czarny Mróz nie zabił cię? – zdziwiło się całe kwiatowe otoczenie. - Nie – zaśmiał się Błękitek - kiedy Mróz chciał dotknąć różę, zasłoniłem ją w ostatniej chwili ( bo przysnąłem ) i poprosiłem, żeby zabrał mnie z Bratkowego Królestwa, bo czuję się źle, nie potrafię wybrać sobie miejsca, może Mróz wybierze mi lepsze. Mróz osłupiał i chyba parsknął czymś na kształt śmiechu, ale spełnił moją prośbę. - Coś podobnego?– zdziwiły się kwiaty – Czarny Mróz i śmiech!. - Powiedziałem na kształt śmiechu – zaznaczył Błękitek - Mało tego. Mróz już tutaj nie wróci, nie musicie się go obawiać. - Ale zaraz, Błękitku, czegoś tu nie rozumiem, zaprzyjaźniłeś się z Mrozem? - tym razem osłupiał Król. - W pewnym sensie Władco. Mróz był też samotny, nie miał z kim rozmawiać, czuł się nieszczęśliwy, bo nikt nie lubi jego czerni, więc wszystkim robił na złość i sprawiał ból. Przegadaliśmy wiele chwil, zwiedziłem sporo miejsc, jedynie co mi przeszkadzało to ich zbytni chłód. Powiedziałem Czarnemu Mrozowi, że moim zdaniem, czerń jest tak samo potrzebna jak inne kolory, byle nie w nadmiarze, ja to bym nawet wolał trochę czerni w miejsce żółtego. Czarny Mróz uśmiał się po pachy i zwrócił mi wolność, wybrał miejsce, dał mi też towarzyszy. Miał czas, by mnie wysłuchać, a ja, by zrozumieć jego – podsumował Błękitek. - Dostałeś od Mroza nowe życie i braci – mądrze zauważyła Królowa Złote Oko – Ale co Ty w zamian dałeś Mrozowi? - Nauczyłem go cenić kolory i śmiać się tak z niczego i bez powodu, bo z tej samotności, to zrobił się strasznie ponury – odparł bratek. - Coś podobnego? Czarny Mróz i kolory! – powtórnie zdziwiły się kwiaty. - Ale jak go nauczyłeś śmiać się bez powodu? – dociekały Panny Stokrotkowe. - Normalnie, łechtałem go po czarnej łapie, a on pękał ze śmiechu – podsumował Błękitek – Ta ciemna kreska, to dar za dobre łechtanie. - Coś podobnego! Po łapie! Łechtał Czarnego Mroza!- nie posiadał się ze zdziwienia kwiatowy chór. - Nam by się też przydała taka kreseczka – zamarzyły dwórki Królowej.

Powszechne zdumienie ustąpiło więc miejsca ogólnemu aplauzowi. - Na cześć Błękitka, hura, hura, hura!- zaintonował Kwiatowy Chór. Wydano kwiatową ucztę, wszystkie panny wdzięczyły się do naszego przystojniaka, Król chciał go koniecznie na dworzanina, ale Błękitek odmówił, wolał obecne miejsce i towarzystwo, wreszcie był zadowolony.

I ja na uczcie byłam, nektary z pszczołami piłam, trzmiele po brzuszkach głaskałam i płatki stokrotek łechtałam... i z Czarnym Mrozem też się przywitałam, a wszystkie plotki i ploteczki w jedną bajkę Wam przelałam.

 

A na marginesie, moi drodzy, zdradzę Wam pewien sekret, otóż owo łechtanie Błękitek wymyślił na poczekaniu. Po prostu zażartował sobie z towarzystwa. Miał trochę żalu do społeczności Królestwa, że tak szybko o nim zapomniała i że nie doceniła odwagi maluczkich istot, a przecież wystarczy wierzyć  – on wierzył i wytrzymał oddech Czarnego Mrozu. Koniec opowieści bratkowej treści...następną poświęcę już innym kwiatom.

Anna Polewiak Tekst i foto

Post navigation